„Jego myślą, jego mową
Nie odetchnie pierś szeroka;
Nie pomyśli jego głowa:
Skier nie weźmie z jego oka.”
Mówią o owém wiarołomstwie i jego marném tle, że jest to umyślne kładzenie palca na ranę społeczną. Nieprawda! Jest to lubowanie się w kwestyi. Cóż u licha! czy niéma już o czém lepszém do mówienia? W społeczeństwie więcéj jest ran ważniejszych, o których się nie wspomina, a o téj mówi każda powieść, bo ten jałowy grunt dostarcza pola do opisów, do uderzających realizmem opowiadań, do łapania trafnego charakterów i temperamentów. Odrodzone dziś do pewnego stopnia stronnictwo republikańskie, lepsze jest pod tym względem od swéj literatury, bo w niém są przecież, prócz uwiedzionych lub uwieść się mających mężatek, jeszcze i inne kobiety, a przedewszystkiém jeszcze i inne idee. Jest oto zaraz głuche jakieś przekonanie, że poezya i powieść muszą się zmienić: pierwsza stać się pieśnią narodu, druga wyleźć raz przecie z pod małżeńskiego łóżka; jest jakieś instynktowe poczucie potrzeby, aby cała literatura piękna, zatém cała literatura twórcza weszła na inne drogi, wzięła rozbrat ze zdziczałém egotyzmem, z romansem, a wsiąknęła w siebie nowe myśli i nowe idee, wielkie, a godne odradzającego się narodu. Tyle przecie nowych pojęć politycznych, społecznych i filozoficznych krąży w powie-