— Herr je! — wykrzyknął do siebie Hans — jeśli umrze, to jutro „zlynczują mnie bez sądu.
I włosy powstały mu na głowie ze strachu.
Nie było rady. Hans poszukał czemprędzéj klucza, aby otworzyć żelazo, ale niełatwo było otworzyć, bo przeszkadzał mu szlafrok panny Neuman. Trzeba było go trochę zawinąć i... mimo całéj nienawiści i strachu, Hans nie mógł się wstrzymać od rzucania oczyma na piękne, jak gdyby marmurowe, nóżki swéj nieprzyjaciółki, oświecone blaskiem czerwonego miesiąca.
Mógłby ktoś powiedzieć, że w nienawiści jego była teraz litość. Otworzył prędko żelazo, a że panna nie poruszała się jeszcze, więc wziął ją na ręce i zaniósł prędko do jéj mieszkania. Po drodze znów czuł litość. Potém wrócił do siebie, i całą noc nie mógł oka zmrużyć.
Nazajutrz panna Neuman nie pojawiła się przed swoją grocernią dla śpiewania: Doczmen, Doczmen, Do—Doczmen. Może się wstydziła, a może knuła w milczeniu zemstę.
Pokazało się, że knuła zemstę. Wieczorem tegoż jeszcze dnia, redaktor S. W. Review wyzwał Hansa na kułaki i, zaraz na początku walki podbił mu oko. Hans jednak przywiedziony do rozpaczy, zadał mu tyle straszliwych ciosów, że, po krótkim daremnym oporze, redaktor padł jak długi, wołając: „enough! enough!“ (dosyć! dosyć)!
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.
— 257 —