— Dioklesie! Dioklesie!…
Chłopiec drgnął, rozbudził się i jął rozglądać się dokoła, w mniemaniu, że może towarzysze szukają go po nocy.
— Kto mnie woła? — zapytał.
A wtem marmurowa dłoń oparła się na jego ramieniu.
— To ty wołałeś — rzekła bogini — więc wysłuchałam cię i otom jest przy tobie.
Boska trwoga podniosła włosy na głowie młodzieńca; padł na kolana i począł powtarzać, zarazem w przerażeniu i zachwycie:
— Tyś przy mnie? niepojęta, straszna, niewysłowiona!...
Lecz ona kazała mu powstać i rzekła:
— Chcesz poznać prawdę najwyższą, jedyną, która jest duszą świata i istotą wszech-rzeczy. Wiedz jednak, że nikt z potomków Deukaliona nie widział jej dotychczas bez osłon, które dla oczu ludzkich zakrywają ją i będą zakrywały na zawsze. Drogo ci może przyjdzie okupić zuchwałą twą żądzę, ale żeś mnie przez życie własne zaklął, przetom gotowa ci dopomódz, jeśli dla niej wyrzekniesz się bogactw, władzy, miłości i sławy, która, jako rzekłeś, jest największem błogosławieństwem bogów.
— Wyrzekam się świata całego i nawet słońca! — zawołał z zapałem Diokles.
Cyprysy i oliwki schylały wciąż wierzchołki
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.35.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.
— 15 —