dzisz, jak promienie jej, chociaż przyćmione przez zasłony, przenikają je jednak i świecą. Gdyby nie słaby ich odblask, który pada na ziemię i który chwytają źrenice mędrców, ludzie, jak mieszkańcy krain Cymeryjskich, brodziliby w ustawicznym mroku i nocy.
— Przewodniczko niebieska — odpowiedział Diokles — gdy zerwę pierwszą zasłonę, prawda mi jaśniej zaświeci.
— Zerwij — rzekła bogini.
Więc Diokles chwycił za tkaninę i ściągnął ją z prawdy. Żywsze światło zajaśniało mu zaraz w oczach, i cały zapatrzony w promienną postać, nie zauważył nawet, że zasłona, gdy ją wypuścił z rąk zmieniła się w białego łabędzia i uleciała w dal mroczną.
I stał długo przed Prawdą — znów jakby w pół-śnie, — oderwany od życia, wyniesion w zaświatowe przestwory, próżen ziemskich myśli, z nieznanej istności nieznaną moc czerpiący i uciszony w sobie.
— O jasna! — mówił — o wieczysta! — o duszo świata!…
∗ ∗
∗ |
Dotrzymał złożonej przed bóstwem przysięgi. Był bogaty, więc, gdy nieraz przechadzał się z rówieśnikami, czy to w ogrodzie Akademosa, czy po drodze, wiodącej na Akropol, czy wśród lasów