najmniej nie działając przeciw nam i nie zdradzając nas, chcesz się w ten sposób na wszelki wypadek ubezpieczyć.
— Nie byłoby to całkiem głupie, gdyby prowadziło do celu odrzekł Krassus. Ale to nieprawda! Co dalej?
— Inni twierdzą, że jesteś nam przychylny z powodu nienawiści do Pompejusza.
— I to nieprawda, choć wyznaję, że nie znoszę Pompejusza. Nie znoszę wogóle ludzi małych, którzy udają wielkich. Jest wielu takich w Rzymie, ale ten gniewa mnie szczególnie. Mówiłeś o próżności Cycerona... Pompejusz! — o to mi dopiero purchawka! — to człowiek pełen siebie! Jego »wielkość« jest przytem jak tancerka. Przedewszystkiem chce się podobać. Sulla najlepiej wiedział, co myślić o tem »wschodzącem słońcu«.
— Pozwól sobie jednak powiedzieć, że Pompejusz gdzieś tam, na końcu świata, w Azyi, wcale nieźle się popisuje.
— To nic nie znaczy. Wszystko jedno kto jest wodzem, bo wojska rzymskie zawsze zwyciężają.
— Prawda, że od czasów Hannibala mają ten nudny zwyczaj. Teutonów i Cymbrów nie warto nawet wspominać, albowiem Maryusz potłukł ich w końcu jak orzechy. Ale powiedziałem ci już wszystko, co o tobie mówią. Dodam chyba, że kochają cię za twoją szczodrość.
Krassus spojrzał bystro na Wargunteja, ale
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.35.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.