ze szkodą autora — albowiem przechylanie się ku jednej stronie pozbawiło go tego sceptycznego, a zarazem i figlarnego uśmiechu, z którym patrzył na sprawy ludzkie i roztrząsał wszelkie zagadnienia. Zwłaszcza o życiu współczesnem zaczął wydawać »stosownie do potrzeby« już tylko jeden sąd, w skutek czego przestał być sobą, a co większa, stracił dawną pogodę, która stanowiła jego wielki urok. Duch autora unosił się ponad wszelkiemi zjawiskami, wprawdzie nie tak wysoko, jak orzeł, ale natomiast tak pociesznie, jak chochlik. Jedyną filozoficzną jego tendencyą było salomonowe: vanitas vanitatum, z tą wszelako różnicą, że, co Eklezyastes mówi z troską i smutkiem, to on wypowiadał bez troski i wesoło. Ze zaś wypowiadał to zarazem w sposób pełen wdzięku, przeto czytanie jego książek było literackim epikureizmem, w powszechnie przyjętem znaczeniu tego słowa, lubowaniem się w stylu, w formie, w wytworności i artyzmie słów i w greckiem, pogodnie sceptycznem przedstawieniu rzeczy.
A wtem nagle ludziom, którzy do tego przywykli i nie szukali w książkach autora niczego innego, zabrzmiało w uszach wirgiliuszowskie ostrzeżenie:
»Qui legitis flores et humi nascentia fraga
»Frigidus, o pueri, fugite hinc — latet anguis in herba.
Co znaczy, że wśród kwiatów i poziomek znalazł się w trawie wąż. I wszystko jedno, czy był