jadowity, czy nie, dość, że coś się taiło w zieleni — i już nie można się było położyć i wyciągnąć na tej łące równie niedbale, z równem jak, dawniej, bezpieczeństwem i z równą rozkoszą. Więc oto gotowe nieporozumienie: książka przedstawia tak rzecz, jakby chodziło tylko o vanitas vanitatum, gdy zaś czytelnik spostrzega się, że chodzi także o co innego, zaraz i autor wydaje mu się mniej szczerym, i mniej szczerą, a zatem mniej artystyczną, jego forma.
I temu to zapewne przypisać należy, że »Sur la pierre blanche« nie miało już równego dawnym opowiadaniom powodzenia.
Jednakże z początku trudno odkryć węża in herba. Lekki i subtelny, przypominający »Rozmowy umarłych« dyalog między Galionem a towarzyszami toczy się o wszystkiem, co im podpada przed oczy. Siadłszy na ławce, patrzą na bijącą przed nimi fontannę, na posąg Afrodyty, wychodzącej z kąpieli, na fauna, który zbliża się do niej, grając na flecie, i rozmawiają o rzeźbie. Artystyczne złudzenie jest wielkie: tak mogli istotnie rozmawiać starożytni. Podziwiają więc marmurowe ciało Afrodyty, po którem zdają się przebiegać dreszcze rozkoszy, podziwiają fauna, wielbią umiejętność Greków, którzy tworzyli takie arcydzieła, i czynią nad niemi uwagi, które, naturalne w ustach Rzymian, dziwnie brzmią dla naszych dzisiejszych uszu.
— Trzeba przyznać Grekom — mówi Galion —
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.35.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —