zaledwie znajdowałem dosyć czasu, aby pożywić się i odetchnąć.
Prawie podwójną miałem robotę, gdy po skończonym wypoczynku ruszyliśmy naprzód, bo zaprzęganie mułów więcej jeszcze za sobą rozhoworów i wrzawy niż wyprzęganie pociągało. Przytem woźnice starali się zawsze jeden przed drugim wyruszyć, aby potem oszczędzić sobie zjeżdżania w bok po złym nieraz gruncie. Powstawały stąd zatargi, kłótnie, przekleństwa i przykre zwłoki w podróży. Nad wszystkiem tem musiałem czuwać, a w czasie pochodu jechać na przodzie zaraz za przewodnikami, by i okolicę przepatrywać i wcześnie miejsca ochronne, obfitujące w wodę i wogóle przydatne do noclegu, wybierać. Często przeklinałem moje obowiązki kapitana, luboć z drugiej strony napełniała mnie dumą myśl, że na całej tej pustyni bez końca pierwszym jestem wobec pustyni samej, wobec ludzi, wobec Lilian, i że los tych wszystkich istot, błądzących z wozami po stepie, w moich jest ręku.