Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

spławiałem drzewo do Nowego-Orleanu, i nieraz krwawe miewałem z nimi zajścia, okrucieństwo więc ich i bitność były mi również znane dobrze.
Nie obawiałbym się ich, gdyby między nami nie było Lilian, ale na myśl o niebezpieczeństwie, w jakieby popadała ona w razie przegranej bitwy i mojej śmierci, włosy powstawały mi na głowie, i pierwszy raz w życiu bałem się, jak ostatni tchórz. A byłem przekonany, że jeśli to są „Outlawy,“ to żadną miarą nie unikniemy bitwy, sprawa zaś będzie trudniejsza, niż z Indyanami.
Natychmiast więc, ostrzegłszy ludzi o prawdopodobnem niebezpieczeństwie, uszykowałem ich do boju. Byłem gotów albo sam zginąć, albo wybić co do nogi to gniazdo szerszeni, i tym celem postanowiłem pierwszy na nich uderzyć. Tymczasem z doliny spostrzeżono nas i dwóch jeźdźców puściło się, co koń wyskoczy, ku nam. Odetchnąłem na ten widok, bo „Outlawy“ nie byliby przecie wysyłali poselstwa. Jakoż okazało się, że to byli strzelcy kompanii amerykańskiej, handlującej futrami, którzy w tem miejscu mieli swój obóz letni, czyli tak zwany „summer-camp.“ Zamiast więc bitwy, czekało nas najgościnniejsze przyjęcie i wszelka pomoc ze strony tych surowych, ale poczciwych strzelców pustyni. Jakoż przyjęli nas z otwartemi rękoma: my zaś dziękowaliśmy Bogu, że wejrzawszy na nędzę naszą, zgotował nam odpoczynek tak słodki. Oto już półtrzecia miesiąca upływało, jak opuściliśmy Big Blue River, siły nasze były wyniszczone, muły nawpół żywe: tu zaś mogliśmy wypocząć znowu z tydzień jaki, we wszelakiem bezpie-