jakim wnicznikiem, błądzącym po stepach. Z tych swoich pragnień zwierzał się małej Jenny, a zarazem opowiadał jej, jak się to żyje na pustyni. Po większej części to odgadywał, a trochę wiedział o tem od stepowych strzelców, którzy niekiedy przychodzili do cyrku już-to dostarczając dzikich zwierząt panu Hirschowi, już aby się pokusić o owe sto dolarów, które dyrektor za zwalczenie Orsa wyznaczył.
Mała Jenny słuchała zwykle tych odgadywań i indyjskich widzeń, otwierając szeroko swe niebieskie oczy, lub zamyślając się. O, bo Orso sam nigdy nie wybierał się na pustynię. Ona była zawsze z nim i tak im było dobrze, że aż strach. Codzień widzieli coś nowego, mieli całe swoje gospodarstwo, wypadało więc nad wszystkiem się zastanowić.
Siedzą więc oto teraz oboje w paśmie światła i rozmawiają, zamiast robić próbę nowych skoków. Koń stoi na arenie i nudzi się. Mała Jenny, przytulona do ramienia Orsa, utkwiła zamyślone oczy w przestrzeń i nóżkami kiwa zawzięcie i rozważa w swojej małej główce, jak to będzie na pustyni, a czasem rzuca pytania, żeby się jeszcze lepiej dowiedzieć jak to będzie.
— A gdzie tam mieszkać? — pyta, podnosząc oczy na towarzysza.
— Tam jest pełno dębów. Bierze się siekierę i buduje się dom.
— Well — mówi Jenny — a nim dom stanie?
— Tam zawsze ciepło. Gryzli Hiller mówił, że tam bardzo ciepło.
Jenny poczyna kiwać jeszcze mocniej nóżkami na
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —