Koło trzeciej po północy obudziło mnie światło i jednostajne, dobrze mi znane mruczenie. Otworzyłem oczy i serce mi zabiło niespokojnie. Na stole paliła się lampa, przed stolikiem zaś nad książką siedział Michaś w jednej koszuli; policzki jego pałały, oczy były przymknięte jakby dla lepszego natężenia pamięci, głowa trochę w tył pochylona, senny zaś głos powtarzał:
— Conjunctiwus: Amem, ames, amet, amemus, ametis...
— Michasiu!
— Conjunctivus: Amem, ames...
Szarpnąłem go za ramię:
— Michasiu!
Rozbudził się i począł mrugać oczyma ze zdziwieniem, patrząc na mnie jakby mnie nie poznał.
— Co ty robisz? co tobie, dziecko?
— Panie — odrzekł, uśmiechając się, — powtarzam wszystko od początku; muszę jutro dostać celujący...
Porwałem go za ręce i zaniosłem do łóżka; ciało jego parzyło mnie, jak ogniem. Na szczęście doktór mieszkał w tym samym domu, sprowadziłem go więc natychmiast. Nie potrzebował się długo namyślać. Chwilę potrzymał puls dziecka, potem rękę położył mu na czole: Michaś miał zapalenie mózgu.
Ach! wiele rzeczy nie mogło mu się widocznie w głowie pomieścić.
Choroba przybrała szybko zatrważające rozmiary. Posłałem depeszę do pani Maryi i na drugi dzień dzwonek targnięty gwałtownie w przedpokoju zwiastował
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.