i błękitną. Coraz nowe postacie wydobywały się z pod pokładu: robotnicy, chłopi niemieccy, próżniacy uliczni z różnych miast nadmorskich, którzy jechali do Ameryki szukać szczęścia, nie pracy; tłok zapanował na pomoście, więc Wawrzon z Marysią, by nie leźć nikomu w oczy, usiedli na zwoju lin w samym kątku wedle dzioba.
— Tatulu, długo jeszcze pojedziewa bez wodę? — pytała Marysia.
— Czy ja wiem. Kogo się spytasz, nikt ci nie odpowie po katolicku.
— A jakże my będziewa w Ameryce się rozmawiać?
— Albo to nie mówili, że tam naszego narodu chmara jest?
— Tatulu!
— Czego?
— Dziwować się, to się i dziwować, ale zawdyk w Lipińcach było lepiej.
— Nie bluźniłabyś po próżnicy.
Po chwili jednak Wawrzon dodał, jakby mówiąc sam do siebie:
— Wola Boża!...
Dziewczynie oczy nabrały łzami, a potem oboje zaczęli rozmyślać o Lipińcach. Wawrzon Toporek rozmyślał, dlaczego jechał do Ameryki i jak się to stało, że jechał. Jak się stało? Oto przed pół rokiem w lato zajęli mu krowę z koniczyny. Gospodarz, który ją zajął, chciał trzy ruble za szkodę, Wawrzon nie chciał dać. Poszli do sądu. Sprawa przewlokła się od wyroku.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.