pomyślał, że chyba morze nie skończy się wcale, ale zebrał odwagę i postanowił się pytać.
Razu jednego zdjął rogatą czapkę i, podjąwszy nią pokornie pod nogi przechodzącego majtka, rzekł:
— Wielmożny panie, a prędko dobijewa do przewozu?
O dziwo! majtek nie parsknął śmiechem, ale stanął i słuchał. Na posiekanej wiatrem i czerwonej twarzy jego znać było pracę pamięci i jakichś wspomnień, które nie mogły odrazu w świadomą myśl się ułożyć... Po chwili spytał:
— Was?
— Prędko dobijewa do lądu, wiemożny panie?
— Dwa dni! dwa dni! — powtarzał z trudnością marynarz, pokazując jednocześnie dwa palce.
— Dziękuję pokornie.
— Skąd wy?
— Z Lipiniec.
— Was ist das Lipiniec?
Maryś, która nadeszła w czasie rozmowy, zarumieniła się okrutnie, ale podniósłszy nieśmiało na majtka oczy, rzekła cienkim głosikiem, jako mówią dziewki wiejskie:
— My z Poznania, proszę pana...
Majtek począł spoglądać w zamyśleniu na mosiężny gwóźdź łączący burty; potem spojrzał na dziewczynę, na jej jasną jak len głowę, i coś, niby rozrzewnienie, wybiło się na jego popękaną twarz.
Po chwili rzekł poważnie:
— Ja byłem w Gdańsku... rozumiem po polsku...
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.