Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja Kaszuba... wasz bruder, ale to dawno! Jetzt ich bin Deutsch...
To rzekłszy, podniósł koniec liny, którą poprzednio trzymał w ręku, odwrócił się i wykrzyknąwszy po marynarsku: „ho! ho! o!“ począł ją ciągnąć...
Odtąd, ilekroć Wawrzon z Marysią byli na pokładzie, ujrzawszy ich, uśmiechał się do Marysi przyjaźnie. Oni też radowali się bardzo, bo przecież mieli jakąś żywą duszę przychylną na tym niemieckim okręcie. Zresztą droga nie miała już trwać długo. Drugiego dnia rankiem, gdy wyszli na pokład, dziwny widok uderzył ich oczy. Oto ujrzeli zdala coś kołyszącego się na morzu, a gdy statek zbliżył się do tego przedmiotu, rozpoznali, że to była wielka czerwona beczka, którą fale poruszały łagodnie; w dali czerniała druga taka, trzecia i czwarta. Powietrze i woda były trochę zamglone, ale niezbyt, przytem srebrne i łagodne, toń gładka nie szumiąca, ale jak okiem sięgnął, coraz więcej beczek kołysało się na wodzie. Ptactwa też białego z czarnemi skrzydłami chmury całe leciały za statkiem z piskiem i krzykiem. Na pokładzie panował ruch niezwykły. Majtkowie przywdziali nowe kaftany; jedni myli pokład, inni czyścili mosiężne spojenia burt i okien, na maszcie wywieszono jedną chorągiew a na tyle statku drugą większą.
Ożywienie i radość ogarnęły wszystkich podróżnych; co tylko żyło, wybiegło na pokład: niektórzy powynosili na wierzch tłomoki i poczęli na nich pasy przyciągać.
Widząc to wszystko, Marysia rzekła:
— Pewnikiem dobijewa do lądu.