Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.
—  200  —

maszty i kominy. Znowu jakieś okręty wypływały na pełnię i z nich-to właśnie dochodziło śpiewanie. Cichy, ciepły, pogodny wieczór wiosenny zaczynał czerwienić się na wodzie i na niebie. Toń stała się zwierciadlaną, każdy okręt, każdy pal tak odbijał, jakby drugi był pod spodem, i ślicznie było naokoło. Jakaś szczęśliwość i ukojenie wielkie rozlane były w powietrzu; zdawało się, że cały świat się raduje, tylko ich dwoje było nieszczęsnych i zapomnianych; robotnicy zaczęli wracać do domów, tylko ich dwoje nie miało domu.
Coraz większy głód żelazną ręką zaczynał szarpać wnętrzności Wawrzona. Chłop siedział ponury i chmurny, ale coś jakby straszliwe postanowienie zaczęło się malować na jego twarzy. Ktoby na nią spojrzał, tenby się przestraszył, bo twarz ta miała wyraz zwierzęcy i ptasi z głodu; a zarazem tak rozpaczliwie spokojny, jakby u człowieka umarłego. Przez cały czas nie odezwał się do dziewczyny ani słowem, dopiero gdy nastała noc, gdy port opustoszał zupełnie, rzekł dziwnym głosem:
— Pójdźwa, Maryś!
— Dokąd pójdziewa? — pytała sennie.
— Na one pomosty nad wodę. Położewa się na deskach i będziewa spali.
Poszli. W ciemności zupełnej musieli pełzać bardzo ostrożnie, by nie wpaść w wodę.
Amerykańskie wiązania z desek i belek tworzyły liczne zakręty i jakby korytarzyk drewniany na końcu którego znajdowała się platforma z desek, za nią zaś taran do zabijania pali. Na tej platformie pokrytej da-