— W nędzy, w głodzie i w niedoli srogiej żyjewa, drogi panie.
Tu Marysi głosu zabrakło, a Wawrzon rzucił się plackiem do nóg jegomości, potem począł całować połę jego surduta i trzymając ją, myślał, że chyba za kawał nieba złapał.
Toć to pan i swój pan. On z głodu umrzeć nie da, on poratuje: on zmarnieć nie da.
Młody chłopiec, który był z siwym panem, wytrzeszczał oczy, ludzie poczęli się gromadzić, otwierać usta i patrzeć, jak człowiek przed człowiekiem klęczy i po nogach go całuje. W Ameryce to niebywała rzecz! Ale stary pan począł się na gapiów gniewać.
— To nie wasz „business“ — mówił do nich po angielsku — idźcie do swego businessu!
Poczem do Wawrzona i Marysi:
— Nie będziemy na ulicy stali: chodźcie za mną.
Wprowadził ich do najbliższego bar-roomu; tam wszedłszy do osobnego pokoju, zamknął się z nimi i z chłopakiem. Oni znowu zaczęli mu do nóg padać, od czego bronił się i mruczał gniewliwie:
— Skończcie ten business! My przecie z jednych stron, my dzieci jednej... matki...
Tu widocznie dym z cygara, które palił, zaczął gryźć go w oczy, bo przetarł je kułakami i spytał:
— Głodniście?
— Bez dwa dni niceśmy nie jedli, jeno co dziś znaleźliśwa nad wodą.
— Wiliam! — rzekł do chłopca — każ im dać jeść.
Następnie pytał dalej:
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.