i nie zataił nic, jako księdzu na spowiedzi. On gniewał się, wymyślał mu, a gdy doszło do tego, jak Wawrzon chciał topić Marysię, krzyknął:
— Jabym cię ze skóry odarł!
Potem do Marysi:
— Pójdź tu dziewczyno!
Gdy się zbliżyła, wziął w obie ręce jej głowę i pocałował ją w czoło.
Potem myślał przez chwilę i rzekł:
— Biedę przeszliście. Ale to jest dobry kraj, tylko trzeba sobie umieć radzić.
Wawrzon wytrzeszczył na niego oczy: ten zacny i mądry pan nazywał Amerykę dobrym krajem.
— Tak jest, ciemięgo — rzekł, spostrzegłszy zadziwienie Wawrzona — dobry kraj! Gdym tu przybył, nie miałem nic, a teraz mam kawałek chleba. Ale wam, chłopom, pilnować roli, nie po świecie się włóczyć. Jak wy wyjedziecie, któż tam zostanie? Wyście tu na nic, a przyjechać tu łatwo, wrócić trudno.
Milczał czas jakiś, potem dodał, jakby do siebie:
— Czterdzieści kilka lat tu siedzę, to się i o kraju zapomniało. Ale tęsknota czasem bierze, co? Wiliam tam musi jechać, niech pozna, gdzie jego ojcowie żyli... Ten mój syn — rzekł, ukazując na chłopca. — Wiliam! przywieziesz mi z domu garść ziemi pod głowę do trumny.
— Yes father! — odpowiedział po angielsku wyrostek.
— I na piersi! Wiliam! i na piersi!
— Yes father!
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.