Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

kiemi literami: „Saloon“, a pod spodem mniejszemi: „Brandy, whisky, dżin“.
Jakim sposobem wóz ten przejechał w całości niebezpieczną pustynię między Clarcsville a Borowiną, jakim sposobem nie rozbili go stepowi awanturnicy, dlaczego Indyanie, którzy wałęsają się małymi oddziałami, nieraz bardzo blisko od Clarcsville, nie zdjęli skalpu z głowy pana Grünmańskiego, to była jego tajemnica, dość, że przybył i tego samego dnia zaraz zaczął robić doskonałe interesa. Ale też tego samego dnia osadnicy poczęli się kłócić. Do tysiącznych sporów o działki, o narzędzia, o owce, o miejsca przy ogniskach, przybyły nader błahe powody. Oto w osadnikach obudził się jakiś zaściankowo-amerykański patryotyzm. Ci, co pochodzili ze Stanów północnych, poczęli wychwalać dawne swe siedziby kosztem osad i osadników ze stron południowych i odwrotnie. Wówczasto można było usłyszeć ową północno-amerykańską polszczyznę, cerowaną angielskiemi nićmi wszędzie, gdzie ją odłączenie od macierzystego kraju i przebywanie wśród obcych przedziurawiło.
— Bo co wy to chwalita swoje południowe kontry? — mówił parobczak z pod Chicago. — U nas w Illinois, gdzie spojrzysz to je rajbrod, a co karem milkę ujedziesz, to city. Pójdziesz na fermę, dom chcesz stawiać, to nie potrzebujesz lasu gryźć, kupisz lumber i basta, a u was co?
— U nas jeden kanon więcej wart, niż całe twoje bloki.