Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiekowy pan. — Tu pokazała kartę.
— Umarł.
— Umarł? A syn?... pan Wiliam?
— Wyjechał.
— A panna Joanna?
— Wyjechała.
Drzwi zamknęły się przed nią. Siadła na progu i zaczęła sobie twarz ocierać. Była znowu w Nowym-Yorku, sama, bez pomocy, bez opieki, bez pieniędzy, na woli Bożej.
Czy tam zostanie? Nigdy! Pójdzie oto do portu, do niemieckich doków podejmować pod nogi kapitanów i prosić, by ją zabrali, a jeśli się zmiłują, to o żebranym chlebie przejdzie Niemcy i wróci do Lipiniec. Tam jej Jaśko. Ona prócz niego nie ma już nikogo na szerokim świecie. Jeśli on jej nie przygarnie, jeśli zapomniał, jeśli odepchnie, to chociaż umrze blizko niego...
Poszła do portu i czołgała się u nóg niemieckich kapitanów... Oniby ją zabrali; bo gdyby się tylko trochę odżywiła, byłaby z niej ładna dziewczyna. Oniby radzi, ale cóż? prawa nie pozwalają... zresztą, zgorszenie... Niech więc im da pokój...
Dziewczyna chodziła sypiać na ten sam pomost, na którym raz już spali z ojcem, owej pamiętnej nocy, gdy ją chciał topić. Żywiła się tem, co wyrzucała woda, jako się w Nowym-Yorku z ojcem żywili. Szczęściem lato było... ciepło...
Co dzień, ledwie rozedniało, już była przy niemieckich dokach żebrać łaski i co dzień napróżno. Ale miała wytrwałość chłopską. Tymczasem siły ją opu-