wy, choćby ta niedola krzyknęła za nim: to twoja wina...
Moja wina...
O! nie marszcz pan brwi i nie zaciskaj ust. (Składając ręce). Ja nie chcę panu robić wymówek... Przebaczyłam dawno, a teraz ja, wietrznica, którą ludzie widzą wesołą i śmiejącą się, taka biedna jestem, naprawdę, że nawet siły nie miałabym do nienawiści...
Pani! Dosyć... Słuchałem dziejów twoich... nie doprowadzaj mnie do tego, bym ci powiedział moje. Gdybyś ich wysłuchała, większy jeszcze ciężar padłby ci na ramiona...
Nie! nie! Mogliśmy być szczęśliwi i... nie jesteśmy. To wina obojga. Jaka rozpacz pomyśleć, że rozstaliśmy się o jedno nic, o jeden wyraz nieuważny, a rozstali na zawsze... (zasłania twarz rękami)... bez nadziei, bez ratunku.
Ten wyraz dla ciebie, pani, był niczem, ale ja go pamiętam dotąd... mózgiem i sercem... Nie byłem wówczas, czem dziś jestem: byłem ubogi nieznany i całą moją przyszłością, celem, bogactwem byłaś ty pani!