O! panie Leonie! panie Leonie! jaki to był sen złoty...
Ale byłem dumny, bom czuł, że we mnie jest jakaś iskra boża. Kochałem cię nad wszystko, ufałem ci — i nic nie mąciło pogody nade mną; aż pewnego wieczora zjawił się pan Karłowiecki, a na drugi już, powiedziałaś mi, że więcej oddajesz niż bierzesz...
Panie Leonie!...
Co cię skłoniło, pani, żeś dała ten policzek mojej nędzy dumnej; nie wiem dotąd! Nie mogłaś jeszcze kochać tamtego człowieka, ale ledwie się pokazał, upokorzyłaś mnie. Są krzywdy, których człowiek czujący swą godność znieść nie może: więc — to były ostatnie słowa, jakiem od ciebie usłyszał.
Doprawdy... gdy słyszę co pan mówi... potrzebuję zmysły trzymać na wodzy... Zaledwie się ukazał tamten... wybuchnąłeś zazdrością. Jam powiedziała, że więcej oddaję niż biorę, a pan zrozumiałeś, że mówiłam o pieniądzach, nie o uczuciu?... Więc pan mógł mnie posądzać, żem chciała rzucić panu w oczy mojem bogactwem, więc pan poczytywał mnie za zdolną do tego?