Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

szedłszy lat, nabroił Bóg wié co, a wreszcie poszedł w świat i znikł gdzieś bez śladu; córka zaś jego, swego czasu podobno cud dziewczyna, bałamuciła się ze wszystkimi oficyalistami, jacy tylko byli we wsi i wreszcie wydawszy na świat córkę, umarła. Córka ta zwała się Hania. Była to moja rówieśnica, śliczna, ale słabowita dziewczynka. Nieraz, pamiętam, bawiliśmy się razem w żołnierze: Hania bywała doboszem, a pokrzywy naszemi nieprzyjaciołmi. Dobra była i łagodna jak anioł. Czekała ją także ciężka dola w świecie, ale to są już wspomnienia, które do rzeczy nie należą.
Wracam tedy do opowiadań starego. Sam słyszałem go opowiadającego, że jak raz rozhukały się konie ułanom w Maryampolu, to ośmnaście tysięcy ich wpadło raptem przez rogatki do Warszawy. Ilu ludzi natratowały! co to był za sądny dzień nim je połapano, łatwo sobie wyobrazić. Drugi raz opowiadał, ale to już nie w stodole, tylko nam wszystkim we dworze, co następuje:
— Czy się dobrze biłem? co się nie miałem dobrze bić. Raz pamiętam, była wojna z Austryakiem. Stoję ja sobie w szeregu, no! w szeregu, mówię, aż tu podjeżdża do mnie naczelny wódz, niby chce powiedziéć, od Austryaków, od strony przeciwnéj i pada: „Ej ty Suchowolski, znam ja ciebie! żebyśmy, pada, ciebie złapali, tobyśmy, pada, i całą wojnę skończyli.“
— A o pułkowniku nie wspomniał? — zapytał mój ojciec.
— A jakże! przecie wyraźnie mówiłem, że, pada, ciebie z pułkownikiem.
Ksiądz Ludwik się zniecierpliwił i rzekł: