— Ależ ty Mikołaju łżesz, jakbyś osobny żołd za to pobierał.
Stary nachmurzył się i byłby się oburknął, ale, że księdza bał się i poważał, więc milczał, a po chwili, chcąc jakoś załagodzić sprawę, mówił daléj:
— To samo mi powiedział i ksiądz Sieklucki, kapelan. Jak raz dostałem od Austryaka bagnetem pod dwudzieste, chciałem powiedzieć pod piąte żebro, było ze mną źle. Ha! myślę, trzeba umrzéć, spowiadam się więc Panu Bogu Wszechmogącemu z moich grzechów przed księdzem Siekluckim, a ksiądz Sieklucki słucha, słucha, a w końcu powiada: „Bój się Boga, Mikołaju, pada: taćżeś ty wszystko zełgał!“ A ja mu na to: może być, ale sobie więcéj nie przypominam.
— I wyleczyli cię?
— Wyleczyli, wyleczyli! Co mnie mieli wyleczyć! Ja sam się wykurowałem. Jak raz nie rozmieszam dwóch nabojów prochu w kwaterce wódki, jak nie łyknę na noc, tak na drugi dzień wstałem zdrów, jak ryba.
Byłbym więcéj nasłuchał się tych opowiadań i więcéj wam ich napisał, ale ksiądz Ludwik, nie wiem zresztą dlaczego, zakazał Mikołajowi „do reszty, jak mówił, mi głowy zawracać“. Biédny ksiądz Ludwik, jako ksiądz i cichy mieszkaniec wioski, nie wiedział, po pierwsze, że każdemu młodzieńcowi, którego burza z cichego kąta rodzinnego na szeroką arenę życia wyrzuci, musi się nieraz głowa zawrócić, a powtóre, że nie starzy słudzy i ich opowiadania, ale zgoła kto inny głowę zawraca.
Zresztą wpływ Mikołaja na nas nie mógł być szkodliwy, bo przeciwnie; stary sam czuwał nad nami i nad naszém postępowaniem, nader starannie i surowo.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —