Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

siennik, dziurawe buty i... tak bez końca. Praca i praca, a szczęście... et! Człowiek się oszukuje jak może i zagłusza... Bywajcie zdrowi!
To mówiąc, nałożył na głowę czapkę z oberwanym daszkiem, wykonał kilka mechanicznych ruchów mających na celu zapięcie munduru na nieistniejące guziki, zapalił papierosa i machnąwszy ręką: rzekł:
— No! zapłaćcie tam, bom ja goły, i bądźcie zdrowi. Możecie o mnie pamiętać lub nie. Wszystko mi jedno. Ja tam nie jestem sentymentalny. Bądźcie zdrowi, moje poczciwe chłopaki...
Ostatnie słowa wyrzekł głosem wzruszonym i miękkim, jakby naprzekór oświadczeniu, że nie jest sentymentalny. Biédne serce potrzebowało i było zdolne kochać tak jak i każde inne, ale niedola od lat dziecinnych, ubóstwo i obojętność ludzka, nauczyły je zamykać się w sobie. Była to dusza dumna, choć gorąca, więc pełna zawsze obawy, by jéj nie odepchnięto, gdy się komuś pierwsza zbyt serdecznie pochyli.
Zostaliśmy przez chwilę sami i pod wpływem jakiegoś smutku. Były to może smutne przeczucia, bo biédnego mistrza naszego nie mieliśmy już więcéj widzieć w życiu. Ani on sam, ani my nie domyślaliśmy się, że w jego piersiach tkwiły już oddawna zarody śmiertelnéj choroby, na którą nie było ratunku. Biéda, zbytnie wysilenie, praca gorączkowa nad książkami, bezsenne noce i głód przyśpieszyły rozwiązanie. W jesieni, na początku października, mistrz nasz umarł na suchoty. Za trumną jego niewielu nawet szło kolegów, bo były to wakacye, i tylko matka biédna, przekupka święconych obrazów i świec woskowych z pod dominikańskiego kościoła, zawodziła głośno za synem, którego często nie rozumiała za życia, ale którego, jako zwyczajnie matka, kochała.