gach w ogrzanéj dziennym upałem wodzie. Znać było, że dzień kłonił się ku spoczynkowi. Groblą wracały do zabudowań folwarcznych stada bydła i owiec osłoniętych tumanami kurzu. Tu i owdzie gromadki ludzi z sierpami, kosami i grabiami, na ramionach, dążyły do domów przyśpiewując sobie: „dana, oj dana!“ Poczciwi ci ludzie zatrzymywali bryczkę, całując po rękach i witając serdecznie Selima. Wkrótce słońce pochyliło się jeszcze bardziéj ku zachodowi i ukryło do połowy swą jasną tarczę za trzcinami. Tylko złocista szeroka taśma światła odbijała się jeszcze środkiem stawów, po brzegach których drzewa przeglądały się w gładkiéj toni. Skręciliśmy trochę na prawo, i wnet, wśród lip, topoli, świerków i jesionów błysnęły białe ściany chorzelskiego dworu. Na podwórzu ozwał się dzwonek zwołujący ludzi na wieczerzę a jednocześnie z minaretowéj wieżyczki ozwał się smętny a śpiewny głos domowego muezina, zwiastujący że noc gwiaździsta spada z nieba na ziemię i że Allah jest wielki. Jakby do wtóru jeszcze muezinowi, bocian stojący na kształt etruskiego dzbana, w gnieździe umieszczoném na szczycie drzewa ponad dachem dworu, wyszedł na chwilę z posągowego spokoju, podniósł dziób, niby miedzianą włócznię do nieba, potém spuścił ją na pierś i zaklekotał, kiwając głową jakby na powitanie. Spojrzałem na Selima. Miał łzy w oczach a wejrzenie jego świeciło nieporównaną, właściwą tylko jemu słodyczą. Wjechaliśmy na dziedziniec.
Przed oszklonym gankiem siedział stary Mirza i pociągając błękitny dym z cybucha, poglądał radosném okiem na to ciche i pracowite życie, rojące się na onym wdzięcznym krajobrazie. Ujrzawszy swego
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.