Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

na noc. Nie chciałem się zgodzić na nocleg, bo pilno mi było do domu, ale musiałem przyjąć wieczerzę. Wyjechałem z Chorzel późną nocą i kiedym się zbliżał do domu, kurki już weszły na niebie, to się znaczy: była już północ. We wsi nie świeciły okienka, tylko zdaleka pod lasem widać było światełka ze smolarni. Pod chatami szczekały psy. W alei lipowéj, która wiodła do naszego dworu, ciemno było, choć oko wykol; jakiś człowiek przejechał z końmi obok, zawodząc półgłosem piosnkę, alem twarzy nie poznał. Zajechałem przed ganek dworu; w oknach było ciemno; widać spali już wszyscy: psy tylko wypadłszy ze wszystkich stron, poczęły koło bryczki ujadać. Wysiadłem i zastukałem do drzwi; przez długi czas nie mogłem się dostukać. Zrobiło mi się przykro, sądziłem bowiem, że będą mnie oczekiwać. Po niejakim dopiero czasie, światło zaczęło biegać tu i owdzie po szybach okien, a zaspany głos, w którym poznałem głos Franka, spytał:
— Kto tam?
Ozwałem się, Franek otworzył drzwi i zaraz przypadł mi do ręki. Spytałem czy wszyscy zdrowi?
— Zdrowi — odpowiedzlał Franek — ino starszy pan pojechał do miasta i dopiero jutro ma wrócić.
To mówiąc wprowadził mnie do jadalnego pokoju, zapalił lampę wiszącą nad stołem i wyszedł przyrządzać herbatę. Przez chwilę zostałem sam, z mojemi myślami i z bijącém żywo sercem; ale chwila ta krótko trwała, wkrótce bowiem nadbiegł ksiądz Ludwik w kitlu nocnym, poczciwa pani d’Yves ubrana również w bieli, w swoich zwykłych papilotach i w czepku, i Kazio, który o miesiąc wcześniéj przyjechał ze szkół na wakacye. Poczciwe serca witały mnie z rozczuleniem; podziwiano mój wzrost;