Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

ksiądz utrzymywał żem zmężniał, pani d’Yves, żem wyładniał. Ksiądz Ludwik, biedaczysko, po niejakim dopiéro czasie zaczął mnie wypytywać nieśmiało o egzamina i o patent szkolny, a dowiedziawszy się o moich powodzeniach, aż się rozpłakał, tuląc mnie w objęciach i nazywając kochanym chłopakiem. A wtém z drugiego pokoju rozległ się tętent bosych nóżek i wpadły dwie moje małe siostrzyczki w koszulkach tylko i w czepeczkach, powtarzając: „Henliś psijechal. Henliś psijechal!“ i wskoczyły mi na kolana. Napróżno pani d’Yves wstydziła je, mówiąc, że to niesłychana rzecz, żeby takie dwie panny (jedna miała lat ośm, druga dziewięć) pokazywały się ludziom w takim „dezabilu.“ Dziewczynki nie pytając o nic, obejmowały mi szyję malutkiemi rączkami, przytulając swoje śliczne buzie do moich policzków. Po chwili spytałem nieśmiało o Hanię.
— O! urosła! — odpowiedziała pani d’Yves — zaraz tu przyjdzie, tylko się pewno stroi.
Jakoż nieczekałem długo, bo w pięć minut może potém, Hania weszła do pokoju. Spojrzałem na nią i Boże! co się z téj szesnastoletniéj, wątłéj i chudéj sierotki zrobiło przez pół roku. Przedemną stała już prawie dorosła, a przynajmniéj dorastająca panna. Kształty jéj wypełniły i zaokrągliły się cudnie. Twarz miała cerę delikatną, ale zdrową, na policzkach płonęły rumieńce, jakby odblask zorzy porannéj. Zdrowie, młodość, świeżość, wdzięk; biły od niéj jak od róży na rozkwitaniu. Zauważyłem że przypatrywała mi się z ciekawością swemi dużemi niebieskiemi oczyma, ale widziałem także, że musiała zrozumieć mój podziw i wrażenie, jakie na mnie czyniła, bo jakiś nieopisany uśmieszek błąkał się w kącikach jéj ust. W ciekawości, z jaką patrzyliśmy