Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

wzajem na siebie, tkwiła już jakaś wstydliwość młodzieńcza i dziewicza. Oho! te proste serdeczne stosunki brata i siostry, stosunki dziecinne, poszły sobie gdzieś do lasu, aby nie wrócić więcéj.
Ach, jakaż ona była śliczna z tym uśmieszkiem i z cichą radością w oczach!
Światło lampy zawieszonéj nad stołem padało na jéj jasne włosy. Ubrana była w czarną sukienkę i w jakąś równie czarną włożoną naprędce narzutkę, którą przytrzymywała ręką na piersiach pod białą szyjką; ale w ubraniu tém znać było pewien wdzięczny nieład, pochodzący z pośpiechu, z jakim je na siebie kładła. Biło od niéj ciepło snu. Kiedym na powitanie dotknął jéj ręki, ręka ta była ciepła, miękka, aksamitna, a dotknięcie jéj przejęło mnie rozkoszném drżeniem. Zmieniła się Hania zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Odjechałem ją prostą dziewczynką, nawpół służebną; teraz była to panienka o szlachetnym wyrazie twarzy i szlachetnych ruchach, zdradzających dobre wychowanie i nawyknienia dobrego towarzystwa. Rozbudzona moralnie i umysłowo dusza przeglądała jéj z oczu. Przestała być dzieckiem pod każdym względem: dowodził tego ów nieokreślony uśmieszek i pewien rodzaj niewinnéj kokieteryi, z jaką na mnie spoglądała, z czego znać było że rozumié w jak dalece odmiennym od dawnego stosunku stoimy do siebie dzisiaj. Poznałem wkrótce nawet, że miała pewną wyższość nademną, bo ja, jakkolwiek więcéj ćwiczony w naukach, pod względem życiowym, pod względem rozumienia każdego położenia, każdego słowa, byłem jeszcze dość prostym chłopakiem. Hania więcéj miała swobody ze mną niż ja z nią. Moja powaga opiekuna i panicza, równie poszła gdzieś do lasu. Przez drogę układałem so-