bie jak mam Hanię przywitać, co z nią mówić, jak być dla niéj zawsze dobrym i pobłażającym, ale wszystkie te plany runęły zupełnie. Położenie jakoś tak poczęło się zaznaczać, że nie ja dla niéj dobrym i łaskawym, ale raczéj ona dla mnie dobrą i łaskawą być się zdawała. Na razie nie zdawałem sobie z tego jasno sprawy, ale czułem to więcéj niż rozumiałem. Układałem sobie, że będę wypytywał jéj o to, czego się uczy i czego się nauczyła, jak spędzała czas, czy pani d’Yves i ksiądz Ludwik byli z niéj kontenci; a tymczasem to ona, zawsze z tym uśmieszkiem w kącikach ust, wypytywała mnie com porabiał, czegom się uczył i co w przyszłości robić zamyślam. Dziwnie się wszystko inaczéj działo niż sobie zamierzyłem. Krótko mówiąc: stosunek nasz zmieniony był na wprost odwrotny.
Po godzinnéj rozmowie udaliśmy się wszyscy na spoczynek. Poszedłem do siebie trochę rozmarzony, trochę zdziwiony, trochę zawiedziony i pobity, ale przez rozmaite wrażenia. Podsycona na nowo miłość poczęła się przeciskać jak płomień przez szczeliny płonącego budynku i wkrótce pokryła owe wrażenia zupełnie. To poprostu postać Hani, ta postać dziewicza, rozkoszna, pełna uroków, tak jak ją ujrzałem nęcącą, owioniętą ciepłem snu, z białą rączką podtrzymującą nieład ubrania na piersiach i z rozpuszczonemi warkoczami, wzburzyła moję młodą wyobraźnię i przesłoniła mi sobą wszystko.
Usnąłem z obrazem jéj pod powiekami.