Rzeczywiście pani d’Yves całe życie czytywała romanse, a mając namiętność do opowiadania ich wszystkim, musiała zapewne opowiadać je i Hani, dlatego w słowach ojca nawpół żartobliwych, kryła się pewna prawda, którą umyślnie chciał wypowiedzieć.
— Patrzcie państwo, ktoś do nas jedzie — zawołał nagle Kazio.
Spojrzeliśmy wszyscy w ciemnię lipowéj alei i istotnie na początku jéj, może o wiorstę jeszcze drogi, ujrzeliśmy obłok kurzu, który przybliżał się ku nam z nadzwyczajną szybkością.
— Kto to może być? co za szybkość — zauważył powstając ojciec. — Kurz taki, że nic nie można rozeznać.
Rzeczywiście upał był ogromny; dészcz nie padał już przeszło dwa tygodnie, więc po drogach tumany białego pyłu wznosiły się za każdym ruchem. Patrzyliśmy jeszcze chwilę napróżno na zbliżający się obłok, który był już nie daléj, jak o kilkadziesiąt kroków od dziedzińca, gdy nagle z tumanu wychyliła się głowa końska z czerwonemi, rozdętemi chrapami, z ognistemi oczyma i z rozwianą grzywą. Biały koń pędził w największym galopie, nogami zaledwie tykając ziemi, a na nim, pochylony na szyję końską po tatarsku, nie kto inny, tylko mój przyjaciel Selim.
— Selim jedzie, Selim! — zawołał Kazio.
— Co ten waryat robi! brama zamknięta! — krzyknąłem zrywając się z miejsca.
Nie było czasu już bramy otworzyć, bo nikt nie zdołałby na czas nadbiedz; tymczasem Selim pędził jak szalony na oślep i prawie pewném było, że wpadnie na sztachety, przeszło dwa łokcie wysokie i pozaostrzane u góry.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.