Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże! zmiłuj sie nad nim! — wykrzyknął ksiądz Ludwik.
— Brama! Selimie! brama! — krzyczałem jak opętany, machając chustką i biegnąc co siły w poprzek dziedzińca.
Nagle Selim, o jakie pięć kroków od bramy wyprostował się na siodle, zmierzył spojrzeniem jak błyskawicą sztachety. Potém doszedł mnie krzyk kobiét siedzących w ganku, gwałtowne tupotanie kopyt; koń wspiął się zawisnął przedniemi kopytami w powietrzu i w największym pędzie przesadził sztachety, nie zatrzymując się ani na chwilę.
Dopiero przed gankiem Selim osadził go tak, że aż kopyta zaryły mu się w ziemię i zerwawszy kapelusz z głowy, zaczął wywijać nim jak chorągiewką i krzyczeć:
— Jak się macie, moi drodzy, kochani państwo! jak się macie! Moje uszanowanie panu dobrodzejowi! — wołał, kłaniając się ojcu — moje uszanowanie kochanemu księdzu, pani d’Yves, pannie Hannie! Jesteśmy znów wszyscy razem. Wiwat! wiwat.
To mówiąc, zeskoczył z konia i rzuciwszy cugle Frankowi, który w téj chwili wybiegł z sieni począł ściskać ojca, księdza i całować po rękach kobiéty.
Pani d’Yves i Hania były jeszcze blade ze strachu, ale właśnie dla tego witały Selima jak ocalonego a ksiądz Ludwik rzekł:
— A waryacie, waryacie! coś ty nam strachu narobił. Myśleliśmy, że już po tobie.
— No, albo co?
— A z tą bramą. Jakto można tak pędzić na oślep!