— Nic zupełnie. Zleciałem, ale to nie z mojéj winy. Popręg był pęknięty.
Istotnie, po chwilowém omdleniu czułem się zdrów zupełnie, tylko trochę brakło mi oddechu. Ojciec począł dotykać moich rąk, nóg i pleców.
— Nie boli — pytał.
— Nie. Jestem zdrów zupełnie.
Wkrótce wrócił mi i oddech. Byłem tylko zły, bo mi się zdawało, że wydaję się śmiesznym. Bo téż musiałem wyglądać śmiesznie. Zlatując z konia przeleciałem z impetem przez całą szerokość drogi idącéj koło trawnika, i padłem na trawnik, skutkiem czego łokcie i kolana mego jasnego ubrania umalowane były na zielono, a ubranie i włosy w nieładzie. Ale z tém wszystkiém, niefortunny ów wypadek oddał mi na razie pewną przysługę. Oto przed chwilą przedmiotem ogólnego zajęcia naszego kółka był Selim, jako gość i jako gość świeżo przybyły; teraz ja wprawdzie kosztem moich łokci i kolan odebrałem mu tę palmę. Hania przypisując ciągle sobie, a mówiąc nawiasem, słusznie, powód téj hazardownéj próby, która tak mogła się źle dla mnie skończyć, starała się wynagrodzić mi dobrocią i słodyczą swoję nieostrożność. Pod takim wpływem odzyskałem téż wkrótce wesołość, która udzieliła się i całemu, przed chwilą przerażonemu towarzystwu. Bawiliśmy się doskonale; podano podwieczorek, przy którym Hania była gospodynią, a potém wyszliśmy do ogrodu. W ogrodzie Selim rozszalał się jak małe dziecko; śmiał się, dokazywał, a Hania pomagała mu z całéj duszy. Wreszcie Selim rzekł:
— Ach! jak my się teraz będziem bawić we troje.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.