Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem doszliśmy do krzyża, koło którego kończyły się lipy. Selim począł mówić wszystkim: „dobranoc,“ pocałował w rękę panią d’Yves, a chciał pocałować i Hanię, ale nie pozwoliła na to, przyczém spojrzała na mnie jakby z obawą. Zato kiedy już Selim siedział na koniu, zbliżyła się doń i poczęła z nim rozmawiać. Przy blasku księżyca, którego w tém miejscu nie przesłaniały lipy, widziałem jéj oczy wzniesione ku Selimowi i słodki wyraz twarzy.
— Niech pan nie zapomina o panu Henryku — rzekła mu. — Będziemy zawsze razem bawić się i razem śpiewać, a tymczasem dobranoc!
To rzekłszy, podała mu rękę, poczém starsi wraz z nią zwrócili się ku domowi, my zaś z Selimem ku łąkom.
Jechaliśmy czas jakiś w milczeniu otwartą drogą bez drzew. Naokół jasno było tak, że możnaby policzyć igiełki na nizkich krzakach jałowcu, rosnącego po drodze. Od czasu do czasu tylko prychnęły konie lub strzemię szczęknęło o strzemię. Spojrzałem na Selima: był zamyślony i oczyma wodził po głębiach nocnych. Miałem nieprzezwyciężoną chęć mówić o Hani: potrzebowałem wyspowiadać się komu z całodziennych wrażeń, obgadać każde jéj słówko, a ani rusz, nie umiałem zacząć téj rozmowy z Selimem. Ale Selim zaczął ją piérwszy, bo nagle ni ztąd ni zowąd przechylił się ku mnie i objąwszy mnie za szyję, ucałował w policzek i wykrzyknął:
Ach! mój Henryku! jaka śliczna i miła ta twoja Hania! Niech tam Józię licho porwie!
Wykrzyknik ten zmroził mnie, jak nagłe tchnienie zimowego wiatru. Nie odpowiedziałem nic, tylko odjąłem rękę Selima ze swojéj szyi, i odsunąwszy go zimno, jechałem daléj w milczeniu. Widziałem, że się zmieszał