stko! Ach! wspomniałem już, że ile razy w życiu przyszło mi zetknąć się z wylaniem serdeczném i samemu serdecznie pierś odkryć, tyle razy jakaś niepohamowana duma przekorna, którą trzeba było łamać jak skałę oskardem, mroziła mi serce i więziła słowa w ustach. Ileżto szczęścia popsuło mi się w życiu przez tę dumę, ileż razy żałowałem jéj późniéj! a jednak w piérwszéj chwili nie umiałem się jéj oprzeć.
Selim powiedział: „żal mi się ciebie zrobiło!“ a zatém litował się nademną; to już wystarczało, ażeby mi zamknąć usta.
Milczałem więc, a on patrzył na mnie swemi anielskiemi oczyma i mówił z akcentem prośby i skruchy w głosie:
— Henryku! Może ty ją kochasz? Ona mi się widzisz, podobała, ale i na tém koniec. Chcesz, to nie powiem do niéj ani słowa więcéj. Powiedz: może ty ją już kochasz? Co ty masz do mnie?
— Nie kocham się i do ciebie nie mam nic. Jestem trochę słaby. Zleciałem z konia, rozbiłem się. Ja się wcale nie kocham, tylko zleciałem z konia! Dobranoc ci!
— Henryku! Henryku!
— Powtarzam ci, że zleciałem z konia.
— Rozstaliśmy się znowu. Selim ucałował mnie na drogę i odjechał spokojniejszy, bo istotnie prawdopodobném było, że to upadek podziałał na mnie w ten sposób; ja zaś zostałem sam, z sercem ściśniętém z jakimś głębokim żalem, ze łzami, które ściskały mnie za gardło: wzruszony dobrocią Selima, zły na siebie i przeklinający się w duszy, żem go odepchnął. Puściłem konia galopem i za chwilę byłem przed domem.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.