raz konające światło błysnęło potężnie i zagasło. Musiało już być późno; za okiennicą piały koguty: usnąłem ciężkim i niezdrowym snem, z którego rozbudziłem się nieprędko.
Nazajutrz, pokazało się, że zaspałem porę śniadania, a zatém i sposobność widzenia Hani, aż do obiadu, bo do godziny drugiej miała lekcye z panią d’Yves. Ale zato, wyspawszy się dobrze, nabrałem otuchy i nie spoglądałem na świat tak czarno. Będę dla Hani dobry, uprzejmy i tém nagrodzę jéj wczorajszą moję opryskliwosć: myślałem sobie. Tymczasem nie przewidziałem jednéj okoliczności: oto, że Hani nietylko dokuczyły ostatnie moje słowa, ale, że ją także i obraziły. Gdy Hania zeszła wraz z panią d’Yves na obiad, porwałem się ku niéj żywo i nagle, jakby mnie kto wodą oblał! Cofnąłem się napowrót w siebie, razem ze swoją serdecznością niedlatego żebym chciał to zrobić, ale dlatego że zostałem odepchnięty. Hania powiedziała mi bardzo grzecznie: „dzień dobry!“ ale tak zimno, że odrazu odeszła mnie ochota do serdecznych wylewów. Poczém siadła obok pani d’Yves i przez cały obiad nie zdawała się już więcéj dostrzegać mojej egzystencyi. Wyznaję, że w téj chwili egzystencya owa wydała mi się tak marną i tak opłakaną, iż gdyby mi ktoś dawał za nią trzy grosze, powiedziałbym mu, że przepłaca. Cóż jednak miałem robić? Obudziła się we mnie chęć oporu i postanowiłem odpłacić Hani takąż samą monetą. Dziwna to rola względem osoby, którą się kocha nad wszystko. Prawdziwie mogłem powiedzieć: „bluźnią ci usta, choć płacze serce!“ Przez cały obiad nie mówiliśmy ani razu ze sobą wprost, tylko za pośrednictwem osób trzecich. Gdy Hania naprzykład mówiła,
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.