— Mogęż nie jechać do Ustrzycy?
— A cóżto, czy chora jesteś?
Jeżeli powié, że chora, pomyślałem znowu, wszystko przepadło, témbardziéj, że ojciec jest w dobrym humorze.
Hania jednak nie kłamała nigdy, nawet niewinnie i dlatego, zamiast spędzić ów brak chęci na ból głowy, odrzekła:
— Nie: zdrowa jestem, ale niémam ochoty.
— A no, to pojedziesz do Ustrzycy, bo trzeba żebyś jechała.
Hania dygnęła i nie rzekłszy ani słowa odeszła. Co do mnie byłem uradowany z całej duszy i gdyby tylko uchodziło, jakżebym chętnie był pokazał Hani na palcach: zyg, zyg, zyg!
Po chwili jednak, kiedy zostaliśmy z ojcem sami, spytałem go, dlaczego kazał jéj jechać.
— Chcę, żeby sąsiedzi przyzwaczaili się widzieć w niéj naszą krewnę. Hania jadąc do Ustrzycy, czyni to niejako w imieniu twojéj matki: rozumiesz?
Nietylkom rozumiał, ale chciało mi się ucałować za tę myśl poczciwego ojca.
O godzinie piątéj mieliśmy wyjechać. Hania i pani d’Yves ubierały się tymczasem na górze, ja zaś kazałem zaprządz do lekkiego na dwie osoby wolanta, bo sam miałem zamiar jechać konno. Do Ustrzycy było półtoréj mili, przy pięknéj więc pogodzie mieliśmy przed sobą przejażdżkę nader przyjemną. Gdy Hania zeszła z góry, przybrana wprawdzie czarno, ale starannie, a nawet ozdobnie, bo taka była wola ojca, nie mogłem oczu od niej oderwać. Wyglądała tak ślicznie, że natychmiast uczułem jak mięknie mi serce, a chęć oporu i sztu-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.