Rankiem kilka dni późniéj pierwsze rumiane blaski porannéj zorzy wpadły przez serce wykrojone w okiennicy i zbudziły mnie ze snu. Wkrótce zapukał ktoś w okiennicę i w różanym otworze ukazała się nie twarz Zosi Mickiewiczowskiéj, która w podobny sposób budziła Tadeusza, ani téż mojéj Hani, ale wąsata twarz Wacha, leśniczego, a gruby głos zawołał:
— Paniczu!
— A co tam?
— Wilki gonią za wilczycą w Pohorowych haszczach. Mieliśmy iść na wabia.
— Zaraz!
Ubrałem się: wziąłem strzelbę, nóż myśliwski i wyszedłem. Wach stał cały mokry od rosy porannéj z długą zardzewiałą pojedynką na plecach, z któréj jednak nie zdarzyło mu się nigdy chybić. Ranek był wczesny: słońce jeszcze nie weszło, ani ludzie nie wyszli do roboty, ani bydło w pole. Niebo tylko barwiło się błękitnie, różowo i złociście na wschodzie, a na zachodzie było surowe. Swoją drogą staremu było pilno.
— Mam bidę i szkapę. Pojedziemy ku wykrotom — rzekł:
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.