Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

spadały szemrząc po liściach. Zdaleka, z innéj strony lasu, doszło nas tokowanie głuszca.
Nagle o jakie trzysta kroków, zamajaczyło coś w gęstwinie, krzaki jałowcowe poruszyły się żywo i z pośród ciemnych igieł wynurzyła się szara trójkątna głowa ze śpiczastemi uszami i czerwonemi oczyma. Strzelać nie mogłem, bo było jeszcze zbyt daleko, więc czekałem cierpliwie, lubo z bijącém sercem. Wkrótce całe zwierzę wynurzyło się z jałowcu i w kilku niewielkich skokach podbiegło ku wykrotowi, wietrząc pilnie na wszystkie strony. Na stopięćdziesiąt kroków wilk zatrzymał się i nastawił uszy jakby coś przeczuł. Wiedziałem, że bliżéj już nie podejdzie i pociągnąłem za cyngiel.
Huk strzału zmieszał się z bolesném zaskowyczeniem basiora. Wyskoczyłem z wykrotu, Wach za mną, ale wilka nie znaleźliśmy na miejscu. Wach jednak obejrzał pilnie miejsce, gdzie rosa starta była na polance i rzekł:
— Farbuje!
Rzeczywiście na trawie były ślady krwi.
— Nie pudło, choć daleko! nie pudło; farbuje, o! farbuje, trzeba za nim iść.
A więc i poszliśmy. Gdzieniegdzie trafialiśmy na potłuczoną trawę i większe ślady krwi; znać było, że ranne wilczysko od czasu do czasu wypoczywa. Ale tymczasem upłynęła godzina drogi po gąszczach i haszczach, potém druga; słońce było już wysoko; uszliśmy ogromny kawał drogi nie znalazłszy nic prócz śladów, które zresztą czasem niknęły zupełnie. Potém trafiliśmy na kąt lasu: ślady szły ze dwie wiorsty polem