w kierunku stawu i wreszcie ginęły na błotach porosłych trzciną i tatarakiem. Daléj nie można było iść bez psa.
— Już on tam zostanie, a ja jutro go znajdę — rzekł Wach — i zawróciliśmy do domu.
Wkrótce przestałem myśleć i o wilku i o Wachu i o niefortunnym trochę rezultacie polowania, a natomiast wróciłem do zwykłego mego koła utrapień. Kiedy zbliżaliśmy się do lasu, zając wyrwał mi się prawie z pod nóg, a ja zamiast strzelić do niego, drgnąłem tylko, jakby rozbudzony z zamyślenia.
— A! panie! — zawołał z oburzeniem Wach — do rodzonego brata bym strzelił, żeby mi się tak pomknął.
Ale ja uśmiechnąłem się tylko i szedłem daléj w milczeniu. Przechodząc przez leśną drogę, tak zwaną: Ciociną dróżkę, wiodącą do gościńca ku Chorzelom, ujrzałem na mokréj ziemi świeże ślady podkutych kopyt końskich.
— Nie wiecie, Wachu, co to mogą być za ślady? — pytam.
— Mnie się widzi, że to panicz z Chorzel tędy przejechał do dwora — odparł Wach.
— A to ja pójdę do dwora — odpowiedziałem. — Bądźcie zdrowi, Wachu.
Wach począł mnie nieśmiało prosić, bym wstąpił do jego chaty, do któréj było niedaleko, posilić się trochę. Wiedziałem, że jeśli mu odmówię, zrobię mu wielką przykrość, a jednak odmówiłem, obiecawszy tylko przyjść nazajutrz rano. Ale nie chciałem, by Selim i Hania zostawali długo sam na sam, bezemnie. Przez te pięć dni, które upłynęły od czasu wizyty w Ustrzycy, Selim bywał wprawdzie codziennie. Wzajemna sympatya
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.