Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to rozumiész?
Hania zmieszała się i poczęła coś niewyraźnie tłómaczyć. Selim przyszedł jéj w pomoc.
— No, to bardzo naturalne. Kto się kocha, ten mizernieje.
Zacząłem spoglądać naprzemiany to na Hanię, to na Selima i odpowiedziałem zwolna, dobitnie, kładąc nacisk na każdą syllabę:
— Nie widzę, żebyście zmizernieli: ani ty, ani Hania!
Ponsowy rumieniec oblał twarze obojga. Nastała chwila bardzo kłopotliwego milczenia. Ja sam nawet byłem niepewny, czy nie zadaleko się posunąłem; szczęściem jednak ojciec nie wszystko słyszał co się mówiło, ksiądz Ludwik zaś wziął to za zwykłe przekomarzanie się młodych.
— A to osa z żądłem! — wykrzyknął, zażywszy tabaki. — A to was wziął. A widzicie! niezaczepiajcie go.
O, Boże! jakże mnie mało ten mój tryumf pocieszał i jakże chętnie zrzekłbym się go za przegranę Selima!
Po obiedzie, przechodząc przez salon, spojrzałem w lustro. Rzeczywiście wyglądałem jak Piotrowin. Oczy miałem podsiniałe, twarz zapadłą. Wydało mi się, że zbrzydłem ogromnie, ale to teraz było mi już wszystka jedno.
Poszedłem szukać Ewuni. Obie siostrzyczki, które obiad jadały wcześniéj od nas, były w ogrodzie, gdzie była urządzona gimnastyka dziecinna. Ewunia siedziała niedbale na drewnianym stołku, zawieszonym na czterech sznurach u poprzecznéj belki huśtawki. Siedząc rozprawiała sama z sobą, potrząsając od czasu