Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

wtajemniczał w świat fantastyczny guseł i przesądów. Doprawdy, czyby kto uwierzył!? ale były chwile, że tęskniłem za Selimem i za mojemi „kołami udręczeń,“ jak je zwykle nazywałem.
Raz przyszła mi myśl odwiedzić starego Mirzę w Chorzelach. Stary ujęty tém, że odwiedzam go dla niego samego, przyjął mnie z otwartemi rękoma. Ale ja w innym tam przybyłem celu. Ot przyszło mi na myśl popatrzeć w oczy portretowi owego strasznego Mirzy pułkownika potyhorców, z czasów Sobieskiego. I gdym patrzył w te złowrogie oczy zwracające się wszędzie za człowiekiem, przyszli mi na myśl moi właśni dziadowie, których konterfekty wisiały w sali bawialnéj u nas; również surowi, żelaźni.
Umysł mój pod wpływem podobnych wrażeń doszedł do stanu dziwnéj egzaltacyi. Samotność, cisza nocna, życie z naturą, wszystko to powinno było podziałać na mnie uspakajająco; ale ja nosiłem w sobie niby zatruty postrzał. Chwilami oddawałem się marzeniom, które ten stan jeszcze pogarszały. Nieraz leżąc w jakim zapadłym kącie boru lub na łodzi w szuwarach, wyobrażałem sobie, że jestem w pokoiku Hani przy jéj nogach, że całuję jéj stopy, ręce i sukienkę, że nazywam ją najbardziéj pieszczonemi imionami, a ona kładzie mi swoje ubóstwiane dłonie na rozpalone czoło i mówi: „Nacierpiałeś się już dosyć, zapomnijmy o wszystkiém! to był przykry sen! Ja ciebie kocham, Henryku!“ Ale potém następowało przebudzenie i ta szara rzeczywistość, ta posępna jak chmurny dzień moja przyszłość, wiecznie bez niéj, aż do końca życia bez niéj, wydawała mi się tém straszniejszą. Dziczałem więc coraz więcéj: unikałem ludzi, nawet ojca, księdza