Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogę. Jadę do stogów, zobaczyć czy niéma szkód jakich. Kaziku, puść mnie na swoje miejsce.
Kazio ustąpił się ja zaś siadłem koło Selima i Hani, na kanapce stojącéj pod oknem. Mimowoli przypomniałem sobie, jak siedzieliśmy, tak dawno już, dawno, zaraz po śmierci Mikołaja, wówczas, gdy Selim opowiadał bajkę krymską o sułtanie Harunie i wróżce Lali. Ale wówczas mała jeszcze i spłakana Haniulka oparła złotą główkę na mojéj piersi i usnęła; dziś taż sama Hania korzystając z mroku zapadającego w sali, ściskała pokryjomu rękę Selima. Wówczas łączyło nas wszystkich troje słodkie uczucie przyjaźni, dziś miłość i nienawiść miały wkrótce pójść z sobą w zapasy. Ale na pozór wszystko było spokojnie: zakochani uśmiechali się do siebie, ja byłem weselszy niż zwykle, nikt zaś nie podejrzywał, jaka to była wesołość. Wkrótce pani d’Yves poprosiła Selima, żeby co zagrał. Wstał usiadł przy fortepianie i począł grać mazurki Szopena, ja zaś zostałem przez chwilę sam na sam z Hanią na kanapce. Zauważyłem że patrzy na Selima jak w tęczę i że na skrzydłach muzyki ulatuje w krainę marzeń, więc postanowiłem ją sprowadzić na ziemię.
— Prawda, Haniu — rzekłem — ileto ma talentów ten Selim? — gra i śpiewa.
— O, prawda! — rzekła.
— A przytém co to za piękna twarz spojrzyj-no w téj chwili na niego.
Hania poszła za kierunkiem oczu moich. Selim siedział w mroku, tylko głowa jego oświecona była ostatniemi promieniami zorzy wieczornéj, a w tych blaskach, ze wzniesionemi oczyma, wyglądał jak natchniony, bo téż i był natchniony w téj chwili.