Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Przesiedziałem u niéj z kwadrans. Potém pocałowałem ją w rękę i wróciłem do sali. Nie prawda! nie nienawidziłem jéj! Kochałem ją jak nigdy! Ale zato, gdym ujrzał Selima w sali, miałem ochotę go udusić. O! jego to, jego! nienawidziłem teraz z głębi duszy. Obaj z księdzem podbiegli do mnie natychmiast.
— No! jakże tam?
— Już dobrze.
I zwróciwszy się do Selima, rzekłem mu do ucha:
— Jedź do domu. Jutro zjedziemy się u kupców na skraju lasu. Chcę z tobą pomówić. Nie chcę, żebyś tu przyjeżdżał. Nasze stosunki muszą się skończyć.
Selimowi krew uderzyła na twarz.
— Co to znaczy?
— Jutro to ci wytłómaczę, Dziś nie chcę. Rozumiész? nie chcę. Jutro o szóstéj rano.
To rzekłszy, wróciłem do pokoju pani d’Yves. Selim pobiegł za mną parę kroków, ale zatrzymał się we drzwiach. W kilka minut późniéj widziałem go przez okno jak odjeżdżał.
Siedziałem z godzinę w pokoju przyległym do pokoiku Hani. Wejść do niéj nie mogłem, bo osłabiona płaczem usnęła. Pani d’Yves wraz z księdzem Ludwikiem, zeszli na jakąś naradę do ojca. Siedziałem sam aż do pory herbaty.
Przy herbacie spostrzegłem, że ojciec, ksiądz i pani d’Yves mieli jakieś pół-tajemnicze, pół-surowe twarze. Wyznaję, że ogarnęła mnie pewna niespokojność. Czyżby mieli się domyślać czego? Było to prawdopodobne; bo bądźcobądź, działy się między nami młodymi dzisiaj rzeczy dość nienaturalne.
— Miałem dziś list od matki — rzekł do mnie ojciec.
— Jakże zdrowie matki?