Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

ze mnie“ — pomyślałem sobie i pobiegłem w stronę zkąd głos dochodził.
Nie znalazłem nic i nikogo.
Z téj strony ogród kończył się sztachetami, za któremi szła polna droga, ku owczarni stojącéj w polu. Chwyciłem za sztachety i spojrzałem na drogę: było na niéj pusto, tylko Ignac, chłopak folwarczny, pasł gęsi w rowie, tuż przy sztachetach.
— Ignac!
Ignac zdjął czapkę i podbiegł ku sztachetom.
— Nie widziałeś ty panienki?
— Widziałem. Dopiéro co panienka tędy jechali.
— Co? jak? gdzie jechała?
— A ku lasowi, z paniczem z Chorzel. O! tak jechali, co ino konie mogły wyskoczyć!
— Jezus! Marya! Hania uciekła z Selimem!
W oczach mi pociemniało, a potém niby błyskawica przeleciała przez głowę. Przypomniałem sobie niespokojność Hani; ów list, który widziałem w jéj ręku. Wszystko to było więc umówione? Mirza pisał do niéj i widział się z nią. Wybrali chwilę przed samym wyjazdem, bo wiedzieli, że wszyscy wtedy będą w domu zajęci. Jezus, Marya! Oblał mnie zimny pot, a włosy zjeżyły się na głowie. Nie pamiętam kiedy znalazłem się na ganku.
— Konia! konia! — krzyknąłem strasznym głosem.
— Co się stało? co się stało? — krzyczał ksiądz Ludwik.
Ale odpowiedział mu tylko huk grzmotu, który rozległ się w téj chwili. Wiatr zaświszczał mi w uszach od szalonego pędu konia. Wypadłszy w lipową aleę, skręciłem go w kierunku drogi, którą uciekli; przesa-