dziłem przez jeden płot, następnie przez drugi i popędziłem daléj. Ślady były widoczne. Ale tymczasem wybuchnęła burza: zciemniało; na czarnych kłębach chmur poczęły się rysować jaskrawe zygzaki błyskawic; czasem całe niebo stawało się jednym ogniem, a potém zapadała jeszcze grubsza ciemność: dészcz lał jak jeden potok. Drzewa przydrożne wiły się w różne strony konwulsyjnie. Koń mój, bity szalonemi razami śpicruty i party ostrogami, począł chrapać i jęczeć, a ja chrapałem także ze wściekłości. Pochylony na szyję konia, śledziłem znaków na drodze, nie wiedząc i nie myśląc o niczém więcéj. W ten sposób wpadłem do lasu. W téj chwili burza zwiększyła się jeszcze. Jakaś wściekłość ogarnęła niebo i ziemię. Las giął się jak łan zboża i wywijał czarnemi gałęziami, echo grzmotu rozlegało się w ciemnościach od sosny do sosny; huk piorunów, szum konarów, trzask łamiących się gałęzi, wszystko to mieszało się w piekielną jakąś kapelę. Nie mogłem już dojrzeć śladów, ale leciałem naprzód jak wicher. Za lasem dopiéro, przy świetle błyskawic, rozeznałem je znowu; ale z przerażeniem spostrzegłem jednocześnie, że chrapanie mego konia zwiększa się a bieg wolnieje. Podwoiłem razy śpicruty. Tuż za lasem poczynało się prawdziwe morze piasku, które ja mogłem ominąć bokiem, ale przez które musiał przejeżdżać Selim. Powinno to było opóźnić ucieczkę.
Podniosłem oczy do góry: „O, Boże! spraw, żebym ich doścignął, a potém zabij mnie, jeśli chcesz!“ — wołałem z rozpaczą. I modlitwa moja została wysłuchana. Nagle czerwona błyskawica rozdarła ciemności, a przy krwawém jéj świetle spostrzegłem uciekającą bryczuszkę. Nie rozeznałem twarzy uciekających, ale
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.