byłem już pewny że to oni. Byli jeszcze z pół wiorsty drogi; nie uciekali jednak zbyt szybko, bo w ciemnościach i w obec powodzi, jaką sprawiły deszcze, Selim musiał jechać ostrożnie. Wydałem krzyk wściekłości i radości zarazem. Teraz już ujść nie mogli.
Selim obejrzał się, krzyknął także i począł smagać batem strwożone konie. Przy świetle błyskawic poznała mnie i Hania. Widziałem, że uchwyciła się z rozpaczą Selima i że ten coś mówił do niéj. W kilka sekund byłem już tak blizko, że mogłem usłyszeć głos Selima: „Mam broń przy sobie! — wołał w ciemnościach — nie zbliżaj się, bo strzelę!“ Ale nie uważałem na nic i docierałem coraz bliżéj i bliżéj. Stój! — wołał Selim — stój!“ Byłem zaledwie o piętnaście kroków, ale droga poczynała się teraz lepsza i Selim puścił na nowo konie pełnym galopem. Odległość między nami na chwiłę zwiększyła się, ale potém znów począłem ich dościgać. Wówczas Selim odwrócił się i począł mierzyć z pistoletu. Groźny był, ale mierzył spokojnie. Chwila jeszcze, a byłbym uchwycił ręką za bryczkę. Nagle jednak rozległ się huk strzału... koń mój rzucił się w bok; skoczył jeszcze kilka razy, potém klęknął na przednie nogi; podniosłem go przysiadł na tylne i chrapnąwszy ciężko, zwalił się na ziemię wraz ze mną.
Zerwałem się natychmiast i począłem biedz ile sił miałem piechotą, ale było to próżne wysilenie. Wkrótce bryczka coraz daléj była odemnie i daléj; potém widziałem ją już tylko gdy błyskawica rozdarła chmury. Znikała w dali i ciemności, jak ostatnia nadzieja. Probowałem krzyczeć; nie mogłem: brakło mi tchu. Turkot dochodził mnie coraz słabiéj, wreszcie potknąłem się o kamień i upadłem.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.