Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Po chwili jednak podniosłem się.
— Odjechali! odjechali! zniknęli! — powtarzałem głośno i nie wiem już co się tam we mnie działo. — Byłem bezsilny, sam jeden wśród burzy i nocy. Ten szatan Mirza zwyciężył mnie. Ach! gdyby Kazio nie był pojechał z ojcem, gdybyśmy byli we dwóch gonili, a teraz? co będzie? Co teraz będzie? krzyknąłem głośno, żeby usłyszeć własny głos i nie zwaryować. I zdawało mi się że wicher naśmiewa się ze mnie i świszczę: „siedzisz na drodze, bez konia, a on tam z nią.“ I tak huczał wiatr i śmiał się i chychotał. Wróciłem zwolna do mego konia. Z nozdrzy wypływał mu strumień czarnéj krzepnącéj krwi, ale żył jeszcze, dychał i zwracał ku mnie gasnące oczy. Siadłszy przy nim, oparłem głowę na jego boku i także zdawało mi się że umieram. A wiatr świszczał nademną tymczasem i śmiał się i wołał: „on tam z nią!“ Zdawało mi się chwilami, że słyszę piekielny turkot téj bryczki, lecącéj w ciemność wraz ze szczęściem mojém. A wicher świszczał: „on tam z nią!“ Ogarnęło mnie dziwne osłupienie. Jak długo trwało ono, nie wiem. Gdy się ocknąłem, burza już przeszła. Po niebie pędziły jasne stada lekkich białawych chmurek, ale w przerwach ich widniał błękit niebieski i księżyc świecił jasno. Z pól podnosiły się wilgotne opary. Nieżywy koń mój, który już był ostygł, przypomniał mi wszystko co zaszło. Obejrzałem się w około, aby rozpoznać gdzie się znajduję. Na prawo spostrzegłem dalekie światełka w oknach, więc pospieszyłem w tamtą stronę. Pokazało się, że byłem pod samą Ustrzycą.
Postanowiłem iść do dworu i zobaczyć się z panem Ustrzyckim, co mogłem zrobić tém łatwiéj, że pan