jeszcze, ale piérwéj do Chorzel; powtarzam ci, bądź spokojny!
W godzinę potém byłem już w domu. Noc była późna, bardzo późna nawet, ale w oknach wszędzie migały światła. Snadź ludzie biegali ze światłem po różnych pokojach. Gdy bryczka moja zadudniła przed gankiem, skrzypnęły drzwi i do sieni wyszedł ksiądz Ludwik ze świecą w ręku.
— Cicho! — szepnął do mnie kładąc palec na ustach.
— Hania? — spytałem gorączkowo.
— Ciszéj mów. Hania już jest. Odwiózł ją stary Mirza. Chodź do mnie opowiem ci wszystko.
Weszliśmy do pokoju księdza.
— Co się z tobą działo?
— Goniłem ich. Mirza zastrzelił mi konia. Czy ojciec jest?
— Wrócił zaraz po wyjeździe starego Mirzy. O, nieszczęście! nieszczęście! Teraz jest przy nim doktor. Myśleliśmy że dostanie apopleksyi. Chciał zaraz jechać wyzwać starego Mirzę. Nie chodź do ojca, bo mogłoby mu to zaszkodzić. Jutro zaś proś go, żeby nie wyzywał Mirzy. Grzech to ciężki a przytém stary nie winien. Selima wybił i zamknął go, Hanię zaś odwiózł sam. Ludziom nakazał milczenie. Szczęście jeszcze że ojca nie zastał.
Pokazało się, że stary Ustrzycki przewidział wszystko doskonale.
— Jak się Hania ma?
— Przemokła do nitki. Ma gorączkę. Ojciec okropnie ją złajał. Biedne dziecko!
— Czy doktor Staś widział ją?
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.