go tłómaczył, poczém pożegnałem go, bo chciałem sam zostać.
Po odejściu księdza, zdjąłem ze ściany ową sławną starą szablę, darowaną mi przez ojca i pistolety, aby przygotować wszystko do jutrzejszego spotkania. O tém spotkaniu nie miałem dotąd ani czasu, ani ochoty rozmyślać. Chciałem się bić na śmierć i życie: oto wszystko. O Selimie byłem przekonany, że mnie nie zawiedzie. Przetarłem ostrożnie szablę miękką watą; na szerokiéj, błękitnéj jéj klindze, mimo jakich dwustu lat wieku, nie było najmniejszéj skazy, choć niemało nacięła się za dni swych, hełmów i naramienników, niemało wypiła krwi szwedzkiéj, tatarskiéj i tureckiéj. Złoty napis: „Jezus, Marya!“ błyszczał wyraźnie; spróbowałem ostrza: cienkie było jak brzeżek jedwabnéj wstążki; błękitne turkusy na rękojeści zdawały się uśmiechać, jakby prosząc się ręki, by je chwyciła i rozgrzała.
Skończywszy z szablą, wziąłem się do pistoletów bom nie wiedział, jaką broń Selim wybierze; napuściłem oliwą zamki i płócienne płatki do kul, poczém nabiłem oba ostrożnie. Szarzało już. Była godzina trzecia. Skończywszy robotę, rzuciłem się na fotel i począłem rozmyślać. Z przebiegu wypadku i z tego, co mi powiedział ksiądz Ludwik, wywijał się coraz wyraźniéj, jeden pewnik: oto, że wszystkiemu co zaszło byłem téż i ja niemało winien. Pytałem siebie, czym spełniał należycie obowiązek opieki, jaki na mnie włożył stary Mikołaj, i odpowiedziałem: nie. Czym myślał tylko o Hani, nie o sobie? odpowiedziałem: nie! O kogo mi chodziło w téj całéj sprawie? Poprostu o siebie. A przytém Hania, ta łagodna, bezbronna istota, była między
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.