— Ojcze? a kto mnie tu przyniósł do pokoju z lasu?
— Ja przyniosłem cię na ręku; ale nie mów nic: nie męcz się.
Nie upłynęło jednak pięć minut, jak znów zacząłem pytać. Mówiłem tylko bardzo wolno:
— Ojcze!
— Co, dziecko moje?
— A co się stało z Selimem?
— Zemdlał także z utraty krwi. Kazałem go odwieźć do Chorzel.
Chciałem jeszcze pytać o Hanię i o matkę, ale czułem, że znów opuszcza mnie przytomność. Zdawało mi się, że jakieś psy czarne i żółte zaczęły tańcować na dwóch łapach koło mojego łóżka i począłem się im przypatrywać. To znów marzyło mi się, że słyszę głosy fujarek wiejskich, to chwilami zamiast zegara, który wisiał naprzeciw mojego łóżka, widywałem twarz jakąś, wyglądającą ze ściany i chowającą się w nią naprzemian. Nie był to stan zupełnéj nieprzytomności, tylko gorączki i rozproszenia myśli; musiał jednak trwać dosyć długo. Chwilami było mi trochę lepiéj, a wtedy rozpoznawałem nawpół twarze otaczające moje łóżko: to ojca, to księdza, to Kazia, to doktora Stasia. Pamiętam, że między twarzami temi brakło mi jednéj, ale nie mogłem dojść któréj; wiem jednak, że czułem ten brak i że szukałem jéj instynktowo. Raz w nocy usnąwszy mocno, rozbudziłem się nad ranem. Świece paliły się jeszcze na stole. Było mi jakoś bardzo, bardzo słabo. Nagle spostrzegłem schyloną nad łóżkiem osobę, któréj nie poznałem odrazu, ale na widok któréj zrobiło mi się tak błogo, jakbym już umarł i był wzięty do nieba. Była to anielska
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.